Palmy, duże plaże , momentami czerwone skały, lazurowa woda, 24 stopnie , słońce i na każdym kroku angielskie puby. Płacimy w funtach, pijemy angielski piwo i rozmawiamy po angielsku. Nie dziwi. Bo jesteśmy na angielskiej riwierze .
Torquay –angielska riwiera
Do Torquay, w południowo-zachodniej Anglii dojeżdżamy z Londynu pociągiem. Startujemy ze stacji kolejowej Paddington. Bilet w jedną strone kosztuje około 60 Funtów. Pociąg wypchany jest do ostatniego miejsca. Przed nami długi czerwcowy weekend. Młodzi chłopcy z deskami i torbami pełnymi piwa jadą do Kornwalii surfować. Niektórzy najpierw jednak będą musieli wyleczyć kaca. Cel naszej podróży jest jednak nieco bliżej, w hrabstwie Devon.
Najpierw siedzimy z plecakami na korytarzu, później w pociągowym barze poznajemy starszego mieszkańca Torqay, który opowiada nam o riwierze. Dowiadujemy się, że miasto położone jest na półwyspie Kornwalijskim i jest najcieplejszym kawałkiem Wielkiej Brytanii. Lokalni mieszkańcy mówią o Torquay – Lazurowe Wybrzeże.
Po ponad 3 godzinach podróży wysiadamy w „innej Anglii“ . Wyspa zaskakuje nas nie po raz pierwszy i nie ostatni. Witają nas palmy, piękna plaża, kafejki – jednym słowem Anglia jakiej nie znamy.
Mieszkamy w The 25 Boutique B&B. Jeden z kilkudziesięciu w mieście pensjonatów. Spokojnie możemy go polecić. Blisko stacji kolejowej, niezbyt drogi -110 Funtów za 3 noce, pokój dwuosobowy plus śniadanie, po genralnym remoncie. Ładne, przytulne pokoje z łazienką i przemili właściciele. Drugiego dnia dowiadujemy się, że właścicielka to Polka, która kiedyś przyjechała to Torquay i tu została.
Pierwszego dnia, wieczorem zwiedzamy miasteczko. Przepiękna marina z przepięknymi jachtami, delfinarium, i najważniejszy punt w Torquay: muzeum Agathy Christie, autorki najpoczytniejszych na świecie kryminałów. Miłośnicy uknutych przez nią literackich intryg zjeżdżają tu z całego świata.
Kolacja oczywiście w lokalnym pubie, kto zna wyspę nie zdziwi się, że padło na Wetherspoon, największa sięć pubów w Wielkiej Brytanii. Przy rybie z frytkami za 11 Funtów i kieliszku wina oglądamy z lokalnymi mieszkańcami mistrzostwa świata w piłce nożnej. Tego wieczora kibicujemy pomarańczowym.
Drugiego dnia wybieramy się na spacer do pobliskiego Preston z pomarańczową plażą i starym wiktoriańskim hotelem nad morzem. W czasie spaceru spotykamy Polaka, który słysząc ojczysty język podbiega do nas, o ile to możliwe w tym stanie, by prosić o parę funciaków na wyleczenie kaca.
W Preston mozna wypożyczyć leżak na cały dzień za 3 funty, i korzystać z uroków riwiery. Za plecami leżakujących roziąga się promenada wzdłuż której ustawionych jest kilkadziesiąt maleńkich domków dla lokalnych mieszkańców, którzy trzymają w nich plażowe akcesoria, obwiązkowo w każdym domku jest kuchenka gazowa, dostęp do wody i jakaś niewielka kanapa. Przed domkami tłumy, całe rodziny cieszą się pogodą i morzem od którego oddaleni są o kilkanaście metrów. Grillują, piją piwo i głośno się śmieją. Ponoć taki domek a raczej budka kosztuje tyle co kawalerka w Warszawie. Ile w tym prawdy ? Nie wiemy.
Na plaży czytamy o aferze podsłuchowej ujawnionej w Polsce pt „ch.., dupa i kamieni kupa“ , co mobilizuje nas żeby napić się chłodnego piwa i zjeść jakiś obiad. W Preston nie ma problemu z restauracjami, rozrywkami – to tętniące życiem turystyczne miasteczko.
Wieczorem wracamy do Torquay i wraz z Angolami oglądamy w pubie mecz Anglia ktoś tam. Przed pierwszym gwizdkiem mało kto jest w stanie stać ale gdy piłkarze zaczynają grać emocje sięgają zenitu. Angole kochają piłkę.
Ostatniego dnia odwiedzamy Brixam. To piękne miejsce jest zakończeniem angielskiej riwiery . Do miasteczka można dojechać z Torquay lokalnym autobusem za 3 funty w jedną stronę. Brixam położone jest na kamienistych wzgórzach, z gestą zabudową małych pastelowych domków, tuż nad zatoką. Można zwiedzić stary XVI wieczny okręt, popływać w basenie z widokiem na zatokę, wyruszyć w dwugodzinny rejs, łówic homary lub po prostu odpoczywać…
Tym upalnym akcentem kończymy nasz weekend na angielskiej riwierze ale Wam polecamy pojechac dalej..do Kornwalii, gdzie krajobraz zapiera dech w piersiach a surferzy mają genialne warunki do pływania. O tym w nastepnym wpisie.
Pingback: Mekka surferów | karmimy żołwie na Barbadosie·