Karmimy żółwia na Barbadosie

                               Starą Kią, która tyle samo części co pod maską ma obok fotela pasażera, ledwo człapiemy się pod stromą górę prosto w zachodzące słońce. Jest  trochę pomarańczowo, trochę szaro – fioletowo. Mijane po lewej pola trzciny cukrowej, oświetlane przez reflektory samochodu, nabierają intensywnej zieleni. Po prawej tekturowe domy, pomiędzy nimi ciemniejące zachodnie wybrzeże i coraz bardziej groźny ocean.  Pod rum shop’ ami pijący tubylcy. Tyle obok nas, tyle za nami, a przed nami – przewodnik w białym busie wielkości pudełka od zapałek. Przed chwilą, na skrzyżowaniu dróg bez nazwy, których nie ma na żadnej mapie, gdzieś bez drogowskazów i ludzi, czarny jak zbliżająca sią noc  mężczyzna z upchanymi w kabinie kompanami macha ręką. Jedziemy za nimi do Bridgetown. Są teraz naszą nawigacją .Tak, tu na tej maleńkiej wyspie można się zagubić . Nie tylko geograficznie ale mentalnie,  jej postkolonialny duch, obecny na każdym kroku, wciąga nas głębiej i głębiej…

Barbados
Po 9 godzinach w powietrzu lądujemy. Uderza gorąco, brak wiatru i  resztki słońca tego dnia. W kolejce do odprawy rodzina w słomkowych kapeluszach, młody chłopak z zielonym plecakiem imitującym żółwia , 9 latek, który wymiotuje na kafelki w terminalu i totalny brak pośpiechu, spowolnienie,  zawieszenie. Zapach wymiocin.Od pierwszej minuty na barbadoskiej ziemi coś wisi w powietrzu.
Wsiadamy do lokalnej taksówki. Taksówkarz nie sili się na żadną pogawędkę, czy uprzejmość,  po prostu jedzie. Przez najbliższe dni nikt tu nie będzie się wysilał. W końcu i Ty przestajesz. A gdy przestaniesz, chcesz tu zostać.
Pół godziny później jest tak ciemno, że choć stoję na plaży, uderzające o brzeg fale tylko słyszę. Staram się sobie wyobrazić co ponad 400 lat temu zobaczyli portugalscy marynarze, gdy odkryli maleńką wyspę na Oceanie Atlantyckim. I dlaczego właśnie ten  skrawek ziemi, upchany pomiędzy innymi podobnymi, w XVII wieku był ważniejszą kolonią dla Anglików niż Ameryka Północna…
Deszcz…
W środku nocy budzi mnie ulewny deszcz. Liście palm uginają się od wiatru. Ilość wody,  która spada na ziemię musi wystarczyć na kolejne upalne dni z palącym słońcem.
Ralph Zurmuhle dotyka klawiszy. Zaczyna się La Plana.
Od rana pochmurno, szaro i gorąco. Co chwila pada, przestaje, pada, przestaje. Ale ani  nocna ulewa, ani mokre rano, nie przeszkodziły barbadoskim rybakom wypłynąć o świcie na  połów. Już od 8 rano na najsławniejszym rybnym targu na wyspie sprzedają to co udało im się złowić  po wschodzie słońca. A słońce tu wschodzi piękniej, niż na obrazach Moneta. Oistins jest prawdziwe i pachnie rybami. Też może być powodem do impresji.

Oistins -Targ Rybny
O 10.00 jest już po wszystkim. Tylko niedobitki lub spóźnieni turyści jeszcze tu zaglądają. Biały mężczyzna około 60 targuje się ze sprzedawcami.  Lokalny gatunek delfina, który właśnie chce kupić jest jak na jego wprawne oko, zatopione pomiędzy brązowymi od słońca piegami, zbyt drogi. Czy coś utargował?

9 (1 of 1)
Na wyspie wszystko jest drogie,  a cena zależy od koloru skóry kupującego. Biały płaci w dolarach amerykańskich. Czarny w barbadoskich. 1 dolar amerykański to 2 barbadoskie. Biały, najpewniej turysta, z reguły płaci dwa razy więcej.
Dzień wcześniej w nocy, na tym samym targu, tuż obok metalowych stołów gdzie każdego ranka patroszy się i ćwiartuje ryby,  świętowały  tysiące mieszkańców. W każdy piątek zjeżdżają do Oistins z najdalszych zakątków wyspy, by tańczyć, jeść i śpiewać. Najdalsze zakątki oznaczają tu całkiem bliskie. Wyspa ma 431 km kwadratowych słońca, rumu, potu i czasu. Polska ponad 300 tysięcy km więcej. Chłodu, pośpiechu i walki z czasem.
Do Oistins wszyscy przyjeżdżają  samochodami. Później pijani nimi wracają. Nie ma  zakazu wsiadania za kółko po alkoholu. Jedynym ogranicznikiem jest rozum. Ale i tak jeśli dochodzi  do wypadków to bardziej przez brawurę i stan samochodów niż promile. W każdy piątek, po zachodzie słońca drogi dojazdowe są zakorkowane. Samochody wypełnione po brzegi. Te lokalne busiki, gdzie za amerykańskiego dolara jedziesz daleko jak chcesz, do złudzenia przypominają nasze „maluchy” sprzed kilku dekad.
Trąbienie i przenikający rechor karaibskich żab w piątkowe wieczory – to dźwięki bez których historie na targu rybnym by się nie zadziałay.
Historie te tworzą małe Heinekeny w butelkach 0,25, w promocji 4 za 10 dolarów.  Czy amerykańskich, czy barbadoskich zależy oczywiście od koloru skóry, którą nasączą. Na stołach stoi po kilkanaście butelek. Obok ryby na papierowych tackach i lobstery z grilla, podawane z plastikowymi sztućcami. Taki żart lokalnych sprzedawców, którzy się przy nim nie uśmiechają. Później tańce, koguty na scenie i przede wszystkim muzyka, która jest tak głośna, że pewnie słychać ją na sąsiednich wyspach.
Zurmuhle gra Deep Waters…
Gdy sobotni targ rybny dobiega końca, a śladów po wczorajszej fecie jest już coraz mniej,  młodzi chłopcy zaczynają grać w coś co wygląda jak połączenie tenisa ziemnego ze stołowym.12 (1 of 1)

 

Ich ojcowie i wujowie zasiadają tymczasem do kolejnych butelek piwa i rumu – tyle, że w świetle dnia, a nie księżyca. Teraz w Oistins zaczyna się szum kostek domina, a gdy alkohol dotrze do krwi i zmiesza się z upalnym powietrzem, słowa i gesty będą tak napięte, jakby gra toczyła się o najwyższą ze stawek. Z reguły toczy się o kilkanaście barbadoskich dolarów…

2 (1 of 1)

 

Nikt się nie spieszy do niczego. Pośpiech skończył się na wyspie pół wieku temu, gdy dumni Barbadosi wyszli spod panowania Anglii. Tak przynajmniej wyglądają niewolnicy z obrazu namalowanego na cześć niepodległości, w muzeum Parlamentu. Pośpiech zniknął, gdy angielskie wychowanie i europejskie maniery powróciły tam skąd przypłynęły wieki temu.
Pewnie dlatego też już nikt nie uśmiecha się do Ciebie tylko dlatego że jesteś turystą. Barbadosi do białych nauśmiechali się przez wieki wystarczająco. Nikt nie zabawia Cię rozmową, bo i po co. Leniwe machnięcie ręką jest gestem uniwersalnym, znaczy tyle co zapraszam, Twoje danie nie jest jeszcze gotowe, nie przeszkadzaj, a mina machającego, jest przy tym tak lekceważąca, że po 2 latach mieszkania w Londynie wydaje się czymś równie abstrakcyjnym jak delfin na pustyni albo bezalkoholowe wino.
Po czasie zrozumiesz, że poznajesz ludzi prawdziwych, a nie kelnerów z uśmiechem nr 4 i sprzedawców serwujących w Selfridges towar z uśmiechem nr 3, zarezerwowanym na środy.
Przeciętny Bajan, tak się nazywają sami, jeśli pracuje, to pracuje za 500 dolarów amerykańskich tygodniowo. Albo uprawia banany, albo trzcinę cukrową albo organizuje turystom łatwiejsze życie na wyspach. Gerry, który wiezie nas taksówką oprócz tego, że jest kierowcą, reklamuje się jako przewodnik po wyspie, organizuje noclegi, chętnie wypłynie za 100 amerykańskich dolarów by pokazać turyście żółwia, zorganizuje na Barbadosie wymarzony ślub lub pogrzeb a jeśli jednak przeżyjesz, za 70 dolarówchętnie nauczy Cię surfować. Dla jasności, nie tylko on jest wszechstronnie uzdolniony. Każdy kto tu jeździ  białą taksówką jest jak Gerry, człowiekiem renesansu. Pozostali sprzedają na dziesiątkach targów kokosy, mniej lub bardziej atrakcyjne warzywa i ubrania o jakości pozostawiającej sporo do życzenia, ale za to w zachwycającej cenie.

Rihanna
Nadzieją i dumą wyspy jest Rihanna.  Nadzieją, bo niemal każda mała dziewczynka, która ma mniej niż 13 lat wierzy, że osiągnie porównywalny  sukces. Starsze już wiedzą, że wyjątkowość tej historii polega na jej niepowtarzalności. Że ich marzeniem będzie praca w Burger King w Bridgetown tuż obok dworca, skąd odjeżdżają i przyjeżdżają codziennie setki małych busików. Gdzie obsługujące dziewczyny malują się jak księżniczki na swój pierwszy bal, a ich mężowie nie będą  książętami, ale będą grać wupalne dni w domino i pić rum prosto z butelek. Gdy nadziei już nie ma pozostaje duma, bo dzięki pięknej Barbadosce zaczęło być jakby głośniej o wyspie, a i turystów więcej.

3 (1 of 1)
Oczywiście bez przesady. Nie tak żeby mówiąc o Rihannie  mieszkańcy Barbadosu okazywali jakieś nadzwyczajne emocje, ale każdy coś o niej wie. Ktoś zna rodziców, ktoś zna sąsiadów, ktoś chodził z  nią do szkoły. I każdy wie, że światowej sławy gwiazda finansuje remont szpitala w Bridgetown, gdzie leczony jest jej dziadek.
Dom Rihanny, na zachodnim wybrzeżu, zdaniem Daily Mail, wart jest 20 mln dolarów amerykańskich. Jest atrakcją turystyczną podobną do nurkowania z żółwiami, surfingu czy białego piasku. Sąsiaduje z zatoką gdzie cumuje jacht Abramowicza i hotelem, w którym regularnie pomieszkuje Beckham z rodziną. Tu wakacje spędza Madonna z dziećmi. Katamarany z turystami zatrzymują  się na wysokości pięknych domów. To doskonałe miejsce na lunch na pokładzie. Przeżuwając lasagne czy kurczaka, poparzony słońcem turysta może patrzeć na luksus, o którym marzy cały świat, a przez chwile poczuć się jakby jego gościem .
Codziennie turystów, katamarany i ich zazdrosne lunche ogląda Justyna, młoda atrakcyjna Polka, która od 2 lat mieszka po tej samej stronie co oglądani i podziwiani. Jej dom uchodzi również za jeden z piękniejszych. Barbados jest dla niej wytchnieniem po latach spędzonych w Londynie i życiem na pełnych obrotach w Polsce. Uwielbia padlleboarding, wiosłowanie na desce dla wymagających i spacery z psami po plaży.
Mieszka tu też Anka. Długie blond włosy i figura przyciągająca przekrwione oczy lokalesów. Anka co prawda dolatuje na Barbados z Londynu, ale za każdym razem zostaje tu dłużej. Barbados uwielbia, kupiła tu dom, planuje przyszłość. Spokój i wieczorne drinki przy plaży dopełniają wyobrażenie o życiowej doskonałości. Kocha życie, które tu jest jakby prawdziwsze niż w Londynie. Ludzi uwielbia tu za to spontaniczność i radość z życia bez względu na zasobnośc kieszeni. Do tego jest najlepszymprzewodnikiem amatorem po wyspie, nawet jeśli do swojej zrujnowanej Kii wsiada w butach na 20 cm obcasie.
Jeśli dołączyć do tej dwójki dwóch polskich zakonników – to więcej Polaków na wyspie nie ma. A i wśród turystów są olbrzymią rzadkością. Dla lokalnych mieszkańców Poland to Holland. A wymarzeni turyści to Kanadyjczycy i Amerykanie.
Słyszę dźwięki Mimou
Prawdziwy Barbados jest w głębi wyspy. Oddalony od luksusowych hoteli i pięknych białych domów na zachodnim wybrzeżu. Prawdziwy Barbados to małe, kolorowe domki, z których resztki farby zeszły lata temu. To zgliszcza po licznych pożarach i ruiny jakie pozostały po kolonialnych czasach świetności. Choć trudno świetnością nazwać czasy, gdy statki wypełnione po brzegi niewolnikami przypływały tu z Sierra Leone, a czarni niewolnicy uprawiali trzcinę cukrową – słodkie złoto Anglików.

teo39 (1 of 1)
W Martins Bay, na wschodnim wybrzeżu wyspy, nie zadeptanym przez turystów, ukochanym przez miłośników wielkich fal, tuż obok pięknych plaż Batsheba, dziesiątki osób mają  piknik. Ktoś łowi obok ośmiornice , ktoś całuje namiętnie piękna dziewczynę, której skóra na kolor mlecznej czekolady Nestle. Na podeście ustawionym z drewnianych skrzyńe stoją stoliki i czerwone parasole. Widok oczywiście na ocean, a tuż przy plaży ludziom z piasku przyglądają się przezroczyste kraby. Rodziny jedząpieczonego rekina, steki z tuńczyków i merliny. Wszystko popijają rumem. Jest wesoło. Śmiech rozchodzi się po pustej okolicy, jak zwykle nikt ukradkiem nie zerka na zegarek, kucharze wydają zamówienie po godzinie, na umownym parkingu brakuje już miejsca. Bajanie czują się ze sobą dobrze. Nie ma turystów. No może tylko my, choć Anka jest już przecież trochę jakby lokalna. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Piknik jest tu każdego dnia.

2 (1 of 1)-2
Powroty
Zapadła noc. Charakterystyczny rechot żab wypełnia wyspę. Na ulicach robi się pusto. W małych domkach zapalają się światła. Za parę godzin mężczyźni wstaną by wykąpać i ochłodzić w oceanie swoje piękne konie. Turyści z pobliskich hoteli znowu tego nie zobaczą bo świt jest niewakacyjny. Za parę godzin znowu rozpocznie się dzień. Maleńkie busy wypełni głośna muzyka, a ulice zostaną znowu zatrąbione. Ktoś będzie podziwiał orchidee, ktoś zachwyci się przepięknym seminarium na wschodzie wyspy rodem z Oxfordu. Barbados znowu zacznie żyć swoim prawdziwym życiem.

4 (1 of 1)5 (1 of 1)
Wracam do Londynu. Na pokładzie odnajduję dźwięki Ralpha Zurmuhla . Pomiędzy nimi jeszcze raz przeciskają się obrazki z Barbadosu. Zasypiam.
Może następnym razem  Szwajcaria ?

Rózia & Zarufq

INFORMACJE PRAKTYCZNE :

1. najtańsze połączenia lotnicze z Europy: Londyn i Berlin

2. waluta: bardzo chętnie lokalni mieszkańcy przyjmą od Ciebie dolary amerykańskie

3. ceny: iście Europejskie albo i wyższe / grillowany świeży lobster na targu w Oistins ok 120 dolarów amerykańskich,

5 x Heineken 0,25 ok 10 dolarów amerykańskich /

4.wycieczki po wyspie: najtaniej poruszać się lokalnymi busikami /cena 1 dolar amerykański/

dostępne również na każdym kroku taksówki /lotnisko- Bridgetown – ok 30 dolarów amerykańskich/

5. nurkowanie z żółwiami plus rejs katamaranem ok 120 -150 dolarów amerykańskich

6. hotele: do wyboru do koloru – ceny zależą oczywiście od standardu, można wynajmować domki, pokoje -olbrzymi wybór

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s